Aktualności

Poznam moją podkowę

Dawniej od stycznia do listopada kowal Bogdan Ilczuk okuwał od 400 do 480 koni. – Jak tylko grunt przymarzał, to do Mężenina przyjeżdżali nawet z Drohiczyna.

Zjeżdżali też do Kisielewa, gdzie kowalów było dwóch – Józio Gajdak i Franek Musiejuk – wspomina Ilczuk. – Ale i tak była kolejka. Do dziś pozna swoją podkowę po odpowiednim ścięciu. Takim, żeby jak lód się pod koniem załamie, zwierzę nie musiało podkowy z kopytem wyrywać. Podkowy Ilczuka były dobre, jak dziś najlepsze opony – inne na lato, inne zimowe, dostosowane do warunków. W podkuwaniu też był dobry. Choć wiele razy dostał kopytem, tylko raz koń go połamał. – Tylną nogą wziął mnie pod siebie. Zmiażdżył całe biodro, pół roku w gipsie – wspomina. Ale wlicza to w ryzyko zawodowe. Bo choć gospodarz trzymał kopyta, a zwierzę, dla uspokojenia, brało się kleszczami za nos, kopniaka można było zarobić.

W czasach gdy w każdym gospodarstwie był przynajmniej jeden koń i masa ciągle psującego się sprzętu rolniczego, kowal był najważniejszym rzemieślnikiem we wsi. – Naszą rzeczą był remont pługów konnych, bron, sprężyn, a potem kosiarek i kombajnów – wyjaśnia Bogdan Ilczuk. I wzdycha, że odkąd na wsi nie ma kombajnów, zawód ginie prędzej niż ostatni jego adepci. Sam Ilczuk na palcach jednej ręki może policzyć kowali, którzy dożyli jego wieku. Kolegów z cechu zabrały zawały, choroby zawodowe, starość. On sam trzyma się mocno. Nie dał się ani dwóm przebytym zawałom, ani ciężkiej fizycznej pracy, którą para się nadal, choć z mniejszą intensywnością. – Dziś już nie kuje się lemieszy, ale siekierę, a i owszem, się ostrzy. Kiedyś całe siekiery się robiło, dla drwali. Teraz przynoszą, by tylko poklepać i zahartować. Większość kupuje nowe – macha ręką kowal. Dawniej nowe narzędzia przetapiało się ze starych. Tylko po śruby jechało się do sklepu.

Tekst i zdjęcie źródło: http://krainabugu.pl/poznam-moja-podkowe.html
 

Zamów nasz newsletter lub wpis swojej działalności

Zamów online

Nasi partnerzy